18 sierpnia 2013

II.





Złapałem się za głowę na dźwięk głośnego dzwonku, który nagle rozległ się przy moim uchu. Czułem jak moja lewa ręka zdrętwiała od ciężaru głowy, która na niej leżała. Prawą dłonią przetarłem oczy, żeby po kilku sekundach móc je nareszcie otworzyć. Przede mną rozległo się światło, dochodzące z lampy, stojącej w rogu salonu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że usnąłem na stole w salonie. Telewizor cały czas był włączony, wyświetlając właśnie jakąś głupią komedyjkę. Z kuchni do pokoju, w którym się znajdowałem padało światło. Słyszałem jak moja mama krząta się po pomieszczeniu, uderzając co chwilę jakimś garnkiem. Widocznie musiała wrócić z pracy, gdy zasnąłem. Gdy w końcu miałem siłę by się podnieść, przetarłem dłońmi twarz i złapałem za telefon, który od kilkunastu sekund nie przestawał dzwonić. Spojrzałem na numer, ale nic mi on nie mówił. Westchnąłem.
- Halo?
Czułem jak każdy mięsień w moim ciele napręża się, bym mógł podnieść swoje cztery litery z drewnianego krzesełka. Marzyłem tylko o jednym, by w końcu udać się w stronę łóżka, ale sądząc po tym nagłym telefonie, widocznie nie było mi to dane.
- Haahahah... żałuj, że nie widziałeś jej całej zarzyganej od stóp po głowę. I to we własnych wymiocinach.. - usłyszałem roześmiany głos w tle, po czym ktoś zwrócił się do komórki. - Elo, hello, mortadelo!
Musiałem się skupić, żeby rozpoznać plączącego się o język rozmówcę, co nie było łatwe zwłaszcza, że dopiero co się obudziłem. Jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy był..
- Darren, to ty?
Wiedziałem jaka jest odpowiedź. Chłopak często wydzwaniał do mnie ze nieznanych numerów, więc była to pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl. Wciąż jednak zastanawiałem się po co do mnie dzwoni o godzinie... - spojrzałem na zegarek - o 24 we wtorkowy wieczór?
- Cholera, tleniony? Myślałem, że dzwonię do gościa od procentów.
- Nic dziwnego, jak cie odmóżdżyło goblinie.
- Dupek - skwitował, a ja wywróciłem oczyma. - Brzmisz jakbyś się co dopiero obudził. Naprawdę śpisz już o tej godzinie? Porąbało? Twoje plany wieczorne pobijają chyba nawet życie towarzyskie zakonnika, człowieku. - zakpił - A może ukochaną dobranockę Alexa zapuścili już w tv?
Nawet mnie to trochę rozbawiło.
- Tobie to już niezła dobranocka zasuwa. Czego żeś się znowu nabrał? Jeśli po raz kolejny będziesz mi nawijał o Matrixie, który cię ogarną i spidermanie bez gaci na dachu, bo się znów czegoś naćpałeś, to obiecuję, że osobiście skopię ci tyłek.
Założyłem buty na nogi, a zaraz potem kurtkę. Wszedłem do kuchni, wypiłem wodę ze szklanki stojącej na blacie, powiedziałem mamie, że zaraz wracam i pocałowałem ją w policzek. To zawsze ją uspokajało. I najwidoczniej podziałało i tym razem, bo posłała mi groźne spojrzenie, ale już więcej nic nie powiedziała, gdyż zdążyłem szybko się ulotnić.
- Wyluzuj, sztywniaku. My się po prostu dobrze bawimy. Wiesz, zawsze wiedziałem, że jesteś wspaniały. Po prostu super.. Sup. SUPER. - mamrotał pod nosem jakieś pierdoły.
- Super to będzie twój jutrzejszy kac, którego ja na pewno nie będę znosił. Gdzie ty jesteś znów do cholery?

So bum me a cigarette, buy me a beer
Till I'm happy to be here, happy to be here
With all of my family, hookers in heels
And the men who watch them like hungry black eels.

Ruszyłem w stronę centrum. Noc była chłodna, więc miałem tylko nadzieję, że jak najprędzej wrócę do domu by móc w końcu odpocząć po tym pełnym pracy dniu. Obrazy sprzed kilku godzin wciąż pojawiały mi się przed oczami, a ja nie mogłem ich powstrzymać. Mimo to jednak próbowałem odsunąć je na bok i skupić się na odnalezieniu zalanego jak zwykle w trzy dupy Darrena, co nie raz było moim chorym zadaniem. Tym razem jednak naprawdę miałem ochotę przywalić mu w ten kręcony łeb, tak by od razu otrzeźwiał. Jednak żeby to uczynić musiałem go najpierw znaleźć...
- SUPER jak Alex - Superman... Prawdę mówiąc to jednak nie. Naprawdę to jesteś upierdliwy jak syf na tyłku.
- Jak wrzód na tyłku, baranie. A teraz mów gdzie jesteś.
- Hm... koło jakiejś starej fabryki i parku. Cholera, w sumie to nawet zabawne...- zamyślił się na chwilę, jeśli w ogóle można użyć słowa "myślenie" w połączeniu z jego osobą. - Sam nie wiem gdzie jestem. Jest tu nas nawet trochę. Z resztą gdzieś tu chyba zostawiłem samochód. No dawaj nudziarzu, może rozerwiesz się w końcu. Mogę przyjechać po ciebie.
- W tym stanie? Chyba żartujesz. Nie mam zamiaru wybierać się na twój pogrzeb w najbliższym czasie, no chyba że sam cie zabiję, ale to już inna sprawa. Zostań tam i pod żadnym pozorem nie wchodź do samochodu, jasne? Chyba wiem gdzie jesteś, zaraz tam będę.


▫▪▫


Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie nie widziałem chłopaka. Zupełna pustka. Ani jednej żywej duszy, co trochę mnie zaniepokoiło. Swoją drogą ciekawe, gdzie to całe towarzystwo się rozmyło. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i wybrałem jego numer, by po chwili usłyszeć cicho grający telefon. Wydawało mi się, że dźwięk ten dochodzi zza rogu fabryki, więc tam też się udałem. Gdy już tam dotarłem, w Egipskich ciemnościach dostrzegłem, jak coś porusza się za śmietnikiem. Czyjeś nogi. Przerwałem połączenie i podszedłem bliżej. Poświeciłem wyświetlaczem na leżącego na ziemi, opartego plecami o mur chłopaka. Powieki miał przymrużone, pod prawym okiem miał świeżą, czerwoną szramę, a jego górna warga była na tyle rozcięta, że z jego ust kapała czerwona krew.

You're thirsty for blood, you're picking a fight
And I wanted to ask you
Man, what do you do in the daylight

Przykucnąłem przed nim szybko i złapałem go za żuchwę tak by skierował wzrok na mnie. Chciałem zobaczyć, czy w ogóle jeszcze jest przytomny. Ledwo co kontaktował, więc wypytywanie go teraz o to co się stało było bez sensu. Podniosłem go ze śmieci w których leżał i przerzuciłem jego rękę za swoją szyję, tak żebym mógł go prowadzić. Świetnie, jakby ten dzień już wystarczająco nie był beznadziejny, to teraz jeszcze będę walić zdechłymi rybami.
Jednak jakoś cała moja złość na niego ulotniła się w momencie, w którym spojrzałem na jego zakrwawioną twarz. Mina chłopaka nie wyrażała w końcu ani cienia złośliwego, kpiącego uśmieszku. Może dlatego, że był na wpół przytomny, a może dlatego, że właśnie dostał takie lanie, że to wszyscy z niego powinni w tej chwili kpić. A mimo tego, to teraz właśnie ja próbowałem doprowadzić go do porządku. Zastanawiałem się ile jeszcze takich sytuacji musi się stać, by chłopak w końcu odzyskał piątą klepkę.
Z Darrenem znaliśmy się od dzieciństwa. Zapewne gdyby nie to, teraz bylibyśmy odwiecznymi wrogami. Pochodziliśmy z zupełnie innych grup społecznych, więc nasza znajomość nie byłaby na pewno koleżeńska. Właściwie to jakiś cud, że ta przyjaźń tyle przetrwała. Ja – chłopak prawie że z ulicy, Darren – syn bogatego biznesmana, którego teraz wychowuje samotnie matka. Nie ma co, idealne połączenie. Nasza znajomość zaczęła się w dosyć nietypowy sposób, właściwie można by rzec, że był to wyłącznie zbieg okoliczności. Gdy mieliśmy może po siedem-osiem lat, wylądowaliśmy w szpitalu i przydzielono nas do tej samej sali. Ja miałem połamane nogi, bo spadłem z drzewa, a on złamał prawą rękę, gdy wywrócił się na rowerze. Leżeliśmy tak w jednym pomieszczeniu przez półtora tygodnia i zżyliśmy się wtedy bardzo. Pewnie dlatego, że podtrzymywaliśmy się na duchu i uzupełnialiśmy siebie nawzajem. Nie mogłem chodzić, jednak ręce miałam sprawne, więc robiłem mu lekcje – on za to był w stanie chodzić, więc podawał mi wszystko, czego tylko potrzebowałem. Można by stwierdzić, że byliśmy wtedy niemalże jak bracia, jak dwie krople wody. Teraz powiedzieć, że jesteśmy zupełnie różni to za mało, a jednak mimo tego, jeszcze nie pozabijaliśmy siebie nawzajem. Warto dodać, że „jeszcze” odgrywa bardzo dużą rolę w tym zdaniu...
Wyszliśmy zza fabryki, a raczej: ja wyszedłem zza fabryki, ciągnąc za sobą ledwo co przytomnego chłopaka i zacząłem się zastanawiać, gdzie ten niedorozwój zostawił swoje auto. Modliłem się, żeby stało za rogiem, ale równie dobrze w takiej dzielnicy jak ta, już dawno ktoś mógł je stąd zwinąć. Mimo wszystko jednak, doczłapałem z nim do rogu. W ciemnościach dostrzegłem, że jego złote volvo stoi pod pobliskim drzewem. Odetchnąłem z ulgą, bo wizja ciągnięcia śmierdzących zwłok tego jełopa przez pół miasta, wcale do mnie nie przemawiała. Podszedłem z nim do samochodu i przekląłem w myślach.
- Dawaj kluczyki.
Zatoczył się trochę, ale chyba do niego dotarło, bo spojrzał na mnie jak na debila. Czyli swoim podstawowym spojrzeniem...
- Nie mam. - zaśmiał się, jakby to był najlepszy żart na świecie. Miałem ochotę przywalić mu w ten pokręcony łeb, ale już ktoś wcześniej wystarczająco mnie w tym wyręczył.
- Zabrali ci kluczyki cymbale?! - krzyknąłem poddenerwowany.
- DING, DING. Cholera...Mamy zwycięzce!
I znów zaczął się z czegoś rechotać, czegoś co było dostępne tylko dla jego porąbanego mózgu. Ja natomiast zastanawiałem się jakim cudem ten samochód wciąż tu stoi, skoro zabrano mu kluczyki. Najwidoczniej chłopak, który właśnie podpierał się o złocisty pojazd, nie był jedynym idiotą w najbliższej okolicy.
Rozmyślenia nie zajęły mi jednak zbyt długo czasu, bo po chwili przypomniałem sobie, że w kieszeni mam jeden zapasowy. Nosiłem go przy sobie od ostatniej imprezy Darrena, gdy musiałem zabrać mu kluczyki, żeby mieć pewność, że nie będzie jeździł po pijaku i że mogę spać spokojnie. Wracając wtedy do domu stwierdziłem, że zapasowy kluczyk może mi się jednak kiedyś przydać, a teraz najwidoczniej nastała taka chwila.
Otworzyłem drzwi od strony kierowcy i usiadłem na siedzeniu. Darren zajął miejsce obok mnie, wcześniej jednak, wchodząc do samochodu, uderzył głową o jego dach i z jego ust wypłynęła wiązanka „dosyć” niekulturalnych słów. Doprowadził mnie przy tym do śmiechu, jednak nic nie powiedział, tylko posłał mi spojrzenie pełne mordu i rozłożył się wygodnie w fotelu. Z przedniego schowka wyjąłem jakieś chusteczki i rzuciłem w jego stronę. Dostał w głowę i burknął coś pod nosem. Po chwili wyjął ich kilka i przytrzymał w miejscach, z których leciała mu krew. Ja natomiast zapaliłem światła i ruszyłem z tamtego miejsca.
W normalnych warunkach, a mam tu na myśli warunki dotyczące trzeźwości bruneta, chłopak nie pozwolił by mi zasiąść za kierownicą. Według jego wizji, to tylko on mógł prowadzić swój samochód i nikt inny. Od zawsze uważałem, że Darren darzy ten pojazd jakąś więzią, wręcz miłością. Można by rzec, że traktował go jak swoją ukochaną, którą w porównaniu do innych dziewczyn nie zostawiał po kilku dniach. Możliwe, że to była jedyna rzecz, o którą w życiu dbał i musiał być naprawdę mocno schlany i pobity, by nie zauważyć faktu, że powierzył swoją najukochańszą zabawkę w moje ręce.
Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl o tym jaką chłopak będzie mieć jutro minę, kiedy to poinformuję go o zaistniałej sytuacji. Ah, chyba aż wezmę aparat, by uwiecznić ten moment. Potem wydrukuję zdjęcie, oprawię w ramkę , następnie powieszę sobie w szkolnej szafce i będę go gnębić przy każdej nadarzającej się okazji.

Someone got violent and did not think twice
And I watched you my brother, making a fool of the moon tonight

Tak bardzo zafascynowałem się moim niecnym planem, że zupełnie przestałem słuchać pijackiego dialogu Morgana, przy czym trzeba wspomnieć, że prowadził go on ze samym sobą.
Skręciłem w prawo po czym, zacząłem wsłuchiwać się w słowa chłopaka, co nie było wcale łatwym zadaniem, zważywszy na jego bełkot.
- Jestem chyba jakimś wypadkiem przy pracy. Moje życie to jakiś popierdolony żart i ciąg pomyłek. Zastanawiałeś się kiedy po co w ogóle żyjesz?
Spojrzałem na niego spod byka nic nie mówiąc. Nigdy bym się nie spodziewał po nim takich słów, więc z minuty na minutę byłem coraz bardziej przekonany, że promile mieszają chłopakowi porządnie w głowie.
- Ah, rozumiem. To ten moment, gdy po wypiciu kilku flaszek próbujesz odkryć sens życia? - zadrwiłem, a on przewrócił oczami i przyłożył twarz do zimnej szyby, tak aby schłodzić obolałe miejsca.
- No co? Przecież to do niczego nie prowadzi. Żyjesz, żyjesz i w końcu i tak umierasz. Chyba ktoś musiał mieć niezły ubaw, tworząc ten popaprany świat.
Uśmiechnąłem się pod nosem i skręciłem w boczną uliczkę.
- Wiesz, niektórzy ludzie wierzą w coś więcej, mają swoją religię. Dla nich życie nie kończy się po śmierci.
Spojrzał na mnie jak na debila, po czym wrócił do wpatrywania się przez szybę.
- Taaa, jasne. Bez obrazy tleniaku, ale te bzdury to nie dla mnie. - prychnął.
Chłopak wyciągnął spod fotela kolejną puszkę z piwem i rozkoszował się jej zawartością, podczas, gdy ja próbowałem nie usnąć za kierownicą. Już prawie leżałem na niej, gdy nagle coś huknęło mi w uszach. Odskoczyłem do tyłu, jak oparzony i spojrzałem na Darrena, który właśnie śpiewał, a raczej w jego przypadku to wył jak waleń w okresie godowym, do muzyki przed chwilą przez niego włączonej. Byłem w nie małym szoku, gdy dotarło do mnie, że chłopak wyśpiewuje właśnie, jedną z tych tanecznych piosenek Whitney Houston, której tytułu nie byłem sobie wtedy w stanie przypomnieć. Zważywszy, że na co dzień to właśnie z takiego rodzaju muzyki Darren się wyśmiewał.
Żałowałem, że nie mogę tego uwiecznić na moim telefonie, który właśnie się rozładował. To byłby świetny artykuł do naszej gazetki szkolnej, a tak to tylko ja będę mieć tylko traumę do końca życia.
Dojeżdżaliśmy właśnie na miejsce, gdy chłopak kończył drugą zwrotkę. Ściszyłem radio, zgasiłem światła i wyciągnąłem kluczyki, przez co Morgan spojrzał na mnie oburzony.
- Wysiadaj cymbale, bo nie ręczę za siebie i te twoje przyśpiewki.
Darren posłusznie wyskoczył z pojazdu, ale w jego stanie, ta czynność zakończyła się oczywiście upadkiem na trawnik. Szkoda, że nie trafił głową w chodnik. Może wtedy jego mózg obudził by się w końcu do życia. Nie ma co, osiemnaście lat to jednak dość długi sen zimowy..
- Czasami żałuję, że nie masz rodzeństwa. Wtedy to nie ja musiałbym cię niańczyć. - powiedziałem zamykając samochód.
Darren wstał z ziemi, podpierając się o skrzynkę pocztową, po czym spojrzał na mnie spod byka.
- No to się jeszcze zdziwisz – mruknął pod nosem.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, ale nic nie powiedziałem, bo stwierdziłem, że to znowu jakieś jego pijackie urojenia
- Może odprowadzić cię pod same wejście? - spytałem drwiąco, gdy chłopak powoli zmierzał w kierunku drzwi.
Nawet się nie odwracając, uniósł prawą rękę i pokazał mi środkowy palec.
- Miłego kaca! - krzyknąłem jeszcze w jego stronę, po czym wsadziłem ręce w kieszenie bluzy i sam ruszyłem w stronę swojego domu.


▫▪▫



Na dworze było dosyć chłodno i gdy wracałem byłem już naprawdę zmęczony całym dzisiejszym dniem. Marzyłem tylko by walnąć się na moje wygodne łóżko i pójść spać. Właściwie to nie myślałem nawet o niczym innym.
Byłem już blisko domu, gdy usłyszałem niepokojące krzyki. Zatrzymałem się, żeby zorientować się skąd dochodzą. Dopiero, gdy do moich uszu dobiegł kobiecy wrzask przyspieszyłem kroku. Gdy zza koron drzew i krzewów naszych sąsiadów, wyłonił się mój dom, już wiedziałem, że coś jest nie tak. Drzwi wejściowe były szeroko otwarte, a w kuchni paliło się światło. Ogarnął mnie niepokój, zważywszy że była prawie druga w nocy, a moja mama o piątej musiała wstać do pracy.
Dalej nie zastanawiając się, pobiegłem szybko w stronę drzwi, słysząc coraz głośniejsze krzyki i huk tłuczonego szkła. Wbiegłem do holu, przystanąłem i nagle dotarło do mnie, że dźwięki te dochodzą z kuchni, więc tam też szybko się udałem.
Do moich nozdrzy dotarł odrzucający zapach smrodu i alkoholu. Pierwsze co ujrzałem, to wszędzie walające się przybory kuchenne i moja mama skulona przy narożniku kuchennym, próbowała jak najbardziej przylgnąć do mebli. Serce na ten widok mocniej mi zabiło. Zdążyłem zobaczyć jeszcze, że płakała, a na jej twarzy widniała świeża czerwona szrama. Dopiero wtedy przerzuciłem wzrok na mężczyznę, stojącym nad nią i ciągnącym ją za ręce, tak mocno, że na jej skórze zostawały czerwone ślady. Wiedziałem, że to on. Mój ojciec.
Darł się tak głośno, że nawet nie usłyszał jak tam wszedłem.
- Mamo, nic ci nie jest? - krzyknąłem w jej stronę, na co oboje na mnie spojrzeli.
Widziałem w jej oczach przerażenie. Ojciec tylko się odwrócił zaskoczony. Nawet nie chciałem na niego patrzeć, był dla mnie nikim. Wszystkim czego nienawidzę i przestrogą przed tym, kim nigdy mam się nie stać. Nie czułem do niego nic, oprócz silnej nienawiści. Jednak najbardziej nienawidziłem świadomości, że jestem jego częścią. Że płynie we mnie właśnie jego krew. Brzydziłem się tym, brzydziłem się wszystkim co dotyczyło jego. To on pobudzał we mnie wszystkie najgorsze emocje i myśli, z którymi często musiałem bardzo długo walczyć. Nie był dla mnie nikim więcej, jak jednym wielkim śmieciem, który zatruwał ten świat. Moim marzeniem co nocy było to, żeby znikł z mojego, naszego życia raz na zawsze.

Say something awful
As if fucking the world is your right
And I watch you stumble
Drunk out into the night

- Oh Dianna, nasz kochany synulek wrócił! - wykrzyknął sarkastycznie. - A gdzie to się włóczyło po nocy? Tak swojego kochanego syneczka wychowujesz, szmato?
Ścisnął ją tak mocno za rękę, że moja matka zawyła z bólu. Na ten widok, bez wahania podbiegłem do niego i pchnąłem mocno na blat obok. Nie zdążył zareagować – był zbyt pijany. Zatoczył się, uderzył o szafki i wylądował na zimnych kafelkach podłogowych. Patrzyłem na niego jak na robaka. Ledwo zrozumiał co się dzieje, a już próbował wstać.
- Wynoś się z tego domu i nigdy nie próbuj wracać - powiedziałem stanowczym głosem, bo na więcej nie było mnie stać.
Podparł się o drzwiczki jednej z szafek i ledwo co się podniósł.
- Ja ci dam, ty gnoju.
Zamachnął się na mnie ręką, ale odsunąłem się lekko, po czym złapałem go za rozdartą koszulę i pchnąłem na framugę drzwi kuchennych. Upadł znów na ziemię, a na jego twarzy malował się gniew i wściekłość.
Pochyliłem się nad nim, gdy tak leżał , złapałem za łachy i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Gdybyś był tutaj przez te dwanaście lat, wiedziałbyś, że już nie tak łatwo mnie zlać - wysyczałem prosto w jego twarz.
Puściłem go i odsunąłem się trochę, by utrzymać nerwy na wodzy. Patrząc na niego, ze złości aż zacisnąłem pięści.
- Wypierdalaj! Trzeci raz nie będę powtarzał!
Moja klatka piersiowa unosiła się zdecydowanie za szybko.
Miałem gdzieś, czy słyszało mnie pół osiedla, czy pół miasta. Teraz nie łatwo było nad sobą panować, nad tym co kryłeś w sobie przez tyle lat. Teraz tylko liczyło się to, żeby ten człowiek znikł z mojego życia i nigdy nie wracał.
Mężczyzna podniósł się powoli po kilku sekundach i stojąc w przejściu obrócił się jeszcze raz w naszą stronę.
- Jeszcze tego pożałujesz gnoju! Oboje tego pożałujecie! - wykrzyknął i prędko wybiegł.
Zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów. Musiałem się uspokoić. Sam jeszcze nie wierzyłem w to, co tu się stało. Wszystko działo się tak szybko..
Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Obróciłem się szybko i ujrzałem, jak moja mama pochyla się nad rozbitymi talerzami. Kiwała się wprzód i w tył, mamrocząc coś pod nosem niczym przerażone dziecko. Coś ukuło mnie w środku na ten widok. Nie ma na świecie nic gorszego, niż widzieć, jak twoja matka cierpi. A na dodatek ty nie umiesz jej pomóc, chociaż tak bardzo się starasz. Nic nie możesz zrobić, a zrobiłbyś dla niej wszystko. Z tą bezsilnością żyłem codziennie, lecz nigdy się z nią nie pogodziłem.
- Mamo?
Przykucnąłem obok niej i spojrzałem na jej posiniaczoną twarz.
- Moje.. moje talerze, zastawa. Co ja teraz zrobię? Moje szklanki, talerze. Nie wiem, co robić.. co robić. - mówiła maniakalnie, zamiatając roztrzęsionymi rękoma, potłuczone kawałki szkła na szufelkę.
- Mamo?
Próbowałem przerwać jej trans.
- Co robić synku, co robić.. Moje talerze, stara zastawa, moje talerze. Co ja zrobię. Nie ma już talerzy, nie ma też zastawy...
- Mamo.
Złapałem ją za ręce, tak by przestała. Uniosła głowę i spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
- Przepraszam Cię, Alex. Przepraszam... - wyszeptała ledwo co i przytuliła się do mnie.
Przełknąłem ślinę i objąłem ją rękoma.
- Będzie dobrze, mamo. Wszystko będzie dobrze. - mówiłem, głaszcząc ją po plecach, pragnąc by się uspokoiła.
Prawdę mówiąc, sam już w to nie wierzyłem. Z dnia na dzień, promyk nadziei gasnął coraz bardziej, zostawiając po sobie tylko pustą, szarą rzeczywistość. Ja dam sobie z tym radę, jednak bałem się o moją matkę Starałem się, jak tylko mogłem, dawałem z siebie wszystko by być jak najlepszym synem, ale nie wiem czy to czasami wystarczało. Często zastanawiałem się, dlaczego wybrała taką drogę, dlaczego była z kimś takim jak mężczyzna noszący miano mego ojca. Za nic ją jednak nie winiłem. Wiedziałem, że chce dla mnie jak najlepiej, tak samo jak ja dla niej. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy nie pozwolił bym jej spotkać go na swojej drodze. Nawet jeśli oznaczałoby to, że nigdy nie dostałbym szansy, by żyć.

And through the haze and the gun smoke, I'm forced to believe
You're probably right
Someone lies bleeding.

Trwaliśmy chwilę w takim uścisku, po czym wysłałem mamę wprost do łóżka, zarzekając się, że to ja posprzątam ten bałagan. Byłem już na skraju wyczerpania, ale w końcu czego nie robi się dla rodziny..

Am i just a spark ?


▫▪▫


No to by było na tyle.
Nie mam za dużo do powiedzenia, bo nie wiem czy tak to miało wyjść.
Mam nadzieję, że się podoba na jakikolwiek sposób. ;*