Złapałem
się za głowę na dźwięk głośnego dzwonku, który nagle rozległ
się przy moim uchu. Czułem jak moja lewa ręka zdrętwiała od
ciężaru głowy, która na niej leżała. Prawą dłonią przetarłem
oczy, żeby po kilku sekundach móc je nareszcie otworzyć. Przede
mną rozległo się światło, dochodzące z lampy, stojącej w rogu
salonu. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że usnąłem na stole w
salonie. Telewizor cały czas był włączony, wyświetlając właśnie
jakąś głupią komedyjkę. Z kuchni do pokoju, w którym się
znajdowałem padało światło. Słyszałem jak moja mama krząta się
po pomieszczeniu, uderzając
co chwilę jakimś garnkiem. Widocznie musiała wrócić z pracy, gdy
zasnąłem. Gdy w końcu miałem siłę by się podnieść,
przetarłem dłońmi twarz i złapałem za telefon, który od
kilkunastu sekund nie przestawał dzwonić. Spojrzałem na numer, ale
nic mi on nie mówił. Westchnąłem.
-
Halo?
Czułem
jak każdy mięsień w moim ciele napręża się, bym mógł podnieść
swoje cztery litery z drewnianego krzesełka. Marzyłem tylko o
jednym, by w końcu udać się w stronę łóżka, ale sądząc po
tym nagłym telefonie, widocznie nie było mi to dane.
-
Haahahah... żałuj, że nie widziałeś jej całej zarzyganej od
stóp po głowę. I to we własnych wymiocinach.. - usłyszałem
roześmiany głos w tle, po czym ktoś zwrócił się do komórki. -
Elo, hello, mortadelo!
Musiałem
się skupić, żeby rozpoznać plączącego się o język rozmówcę,
co nie było łatwe zwłaszcza, że dopiero co się obudziłem.
Jedyną osobą, która przychodziła mi do głowy był..
-
Darren, to ty?
Wiedziałem
jaka jest odpowiedź. Chłopak często wydzwaniał do mnie ze
nieznanych numerów, więc była to pierwsza osoba, która przyszła
mi na myśl. Wciąż jednak zastanawiałem się po co do mnie dzwoni
o godzinie... - spojrzałem na zegarek - o 24 we wtorkowy wieczór?
-
Cholera, tleniony? Myślałem, że dzwonię do gościa od procentów.
-
Nic dziwnego, jak cie odmóżdżyło goblinie.
-
Dupek - skwitował, a ja wywróciłem oczyma. - Brzmisz jakbyś się
co dopiero obudził. Naprawdę śpisz już o tej godzinie? Porąbało?
Twoje plany wieczorne pobijają chyba nawet życie towarzyskie
zakonnika, człowieku. - zakpił - A może ukochaną dobranockę
Alexa zapuścili już w tv?
Nawet
mnie to trochę rozbawiło.
-
Tobie to już niezła dobranocka zasuwa. Czego żeś się znowu
nabrał? Jeśli po raz kolejny będziesz mi nawijał o Matrixie,
który cię ogarną i spidermanie bez gaci na dachu, bo się znów
czegoś naćpałeś, to obiecuję, że osobiście skopię ci tyłek.
Założyłem
buty na nogi, a zaraz potem kurtkę. Wszedłem do kuchni, wypiłem
wodę ze szklanki stojącej na blacie, powiedziałem mamie, że zaraz
wracam i pocałowałem ją w policzek. To zawsze ją uspokajało. I
najwidoczniej podziałało i tym razem, bo posłała mi groźne
spojrzenie, ale już więcej nic nie powiedziała, gdyż zdążyłem
szybko się ulotnić.
-
Wyluzuj, sztywniaku. My się po prostu dobrze bawimy. Wiesz, zawsze
wiedziałem, że jesteś wspaniały. Po prostu super.. Sup. SUPER. -
mamrotał pod nosem jakieś pierdoły.
-
Super to będzie twój jutrzejszy kac, którego ja na pewno nie będę
znosił. Gdzie ty jesteś znów do cholery?
So bum me a cigarette, buy
me a beer
Till I'm happy to be here, happy to be here
With all of my family, hookers in heels
And the men who watch them like hungry black eels.
Till I'm happy to be here, happy to be here
With all of my family, hookers in heels
And the men who watch them like hungry black eels.
Ruszyłem
w stronę centrum. Noc była chłodna, więc miałem tylko nadzieję,
że jak najprędzej wrócę do domu by móc w końcu odpocząć po
tym pełnym pracy dniu. Obrazy sprzed kilku godzin wciąż pojawiały
mi się przed oczami, a ja nie mogłem ich powstrzymać. Mimo to
jednak próbowałem odsunąć je na bok i skupić się na
odnalezieniu zalanego jak zwykle w trzy dupy Darrena, co nie raz było
moim chorym zadaniem. Tym razem jednak naprawdę miałem ochotę
przywalić mu w ten kręcony łeb, tak by od razu otrzeźwiał.
Jednak żeby to uczynić musiałem go najpierw znaleźć...
-
SUPER jak Alex - Superman... Prawdę mówiąc to jednak nie. Naprawdę
to jesteś upierdliwy jak syf na tyłku.
-
Jak wrzód na tyłku, baranie. A teraz mów gdzie jesteś.
-
Hm... koło jakiejś starej fabryki i parku. Cholera, w sumie to
nawet zabawne...- zamyślił się na chwilę, jeśli w ogóle można
użyć słowa "myślenie" w połączeniu z jego
osobą. - Sam nie wiem gdzie jestem. Jest tu nas nawet trochę. Z
resztą gdzieś tu chyba zostawiłem samochód. No dawaj nudziarzu,
może rozerwiesz się w końcu. Mogę przyjechać po ciebie.
- W
tym stanie? Chyba żartujesz. Nie mam zamiaru wybierać się na twój
pogrzeb w najbliższym czasie, no chyba że sam cie zabiję, ale to
już inna sprawa. Zostań tam i pod żadnym pozorem nie wchodź do
samochodu, jasne? Chyba wiem gdzie jesteś, zaraz tam będę.
▫▪▫
Rozejrzałem
się dookoła, ale nigdzie nie widziałem chłopaka. Zupełna pustka.
Ani jednej żywej duszy, co trochę mnie zaniepokoiło. Swoją drogą
ciekawe, gdzie to całe towarzystwo się rozmyło. Wyciągnąłem
komórkę z kieszeni i wybrałem jego numer, by po chwili usłyszeć
cicho grający telefon. Wydawało mi się, że dźwięk ten dochodzi
zza rogu fabryki, więc tam też się udałem. Gdy już tam dotarłem,
w Egipskich ciemnościach dostrzegłem, jak coś porusza się za
śmietnikiem. Czyjeś nogi. Przerwałem połączenie i podszedłem
bliżej. Poświeciłem wyświetlaczem na leżącego na ziemi,
opartego plecami o mur chłopaka. Powieki miał przymrużone, pod
prawym okiem miał świeżą, czerwoną szramę, a jego górna warga
była na tyle rozcięta, że z jego ust kapała czerwona krew.
You're
thirsty for blood, you're picking a fight
And I wanted to ask you
Man, what do you do in the daylight
And I wanted to ask you
Man, what do you do in the daylight
Przykucnąłem
przed nim szybko i złapałem go za żuchwę tak by skierował wzrok
na mnie. Chciałem zobaczyć, czy w ogóle jeszcze jest przytomny.
Ledwo co kontaktował, więc wypytywanie go teraz o to co się stało
było bez sensu. Podniosłem go ze śmieci w których leżał i
przerzuciłem jego rękę za swoją szyję, tak żebym mógł go
prowadzić. Świetnie, jakby ten dzień już wystarczająco nie był
beznadziejny, to teraz jeszcze będę walić zdechłymi rybami.
Jednak
jakoś cała moja złość na niego ulotniła się w momencie, w
którym spojrzałem na jego zakrwawioną twarz. Mina chłopaka nie
wyrażała w końcu ani cienia złośliwego, kpiącego uśmieszku.
Może dlatego, że był na wpół przytomny, a może dlatego, że
właśnie dostał takie lanie, że to wszyscy z niego powinni w tej
chwili kpić. A mimo tego, to teraz właśnie ja próbowałem
doprowadzić go do porządku. Zastanawiałem się ile jeszcze takich
sytuacji musi się stać, by chłopak w końcu odzyskał piątą
klepkę.
Z Darrenem znaliśmy się od dzieciństwa. Zapewne gdyby nie to,
teraz bylibyśmy odwiecznymi wrogami. Pochodziliśmy z zupełnie
innych grup społecznych, więc nasza znajomość nie byłaby na
pewno koleżeńska. Właściwie to jakiś cud, że ta przyjaźń tyle
przetrwała. Ja – chłopak prawie że z ulicy, Darren – syn
bogatego biznesmana, którego teraz wychowuje samotnie matka. Nie ma
co, idealne połączenie. Nasza znajomość zaczęła się w dosyć
nietypowy sposób, właściwie można by rzec, że był to wyłącznie
zbieg okoliczności. Gdy mieliśmy może po siedem-osiem lat,
wylądowaliśmy w szpitalu i przydzielono nas do tej samej sali. Ja
miałem połamane nogi, bo spadłem z drzewa, a on złamał prawą
rękę, gdy wywrócił się na rowerze. Leżeliśmy tak w jednym
pomieszczeniu przez półtora tygodnia i zżyliśmy się wtedy
bardzo. Pewnie dlatego, że podtrzymywaliśmy się na duchu i
uzupełnialiśmy siebie nawzajem. Nie mogłem chodzić, jednak ręce
miałam sprawne, więc robiłem mu lekcje – on za to był w stanie
chodzić, więc podawał mi wszystko, czego tylko potrzebowałem.
Można by stwierdzić, że byliśmy wtedy niemalże jak bracia, jak
dwie krople wody. Teraz powiedzieć, że jesteśmy zupełnie różni
to za mało, a jednak mimo tego, jeszcze nie pozabijaliśmy siebie
nawzajem. Warto dodać, że „jeszcze” odgrywa bardzo dużą
rolę w tym zdaniu...
Wyszliśmy zza fabryki, a raczej: ja wyszedłem zza fabryki, ciągnąc
za sobą ledwo co przytomnego chłopaka i zacząłem się
zastanawiać, gdzie ten niedorozwój zostawił swoje auto. Modliłem
się, żeby stało za rogiem, ale równie dobrze w takiej dzielnicy
jak ta, już dawno ktoś mógł je stąd zwinąć. Mimo wszystko
jednak, doczłapałem z nim do rogu. W ciemnościach dostrzegłem, że
jego złote volvo stoi pod pobliskim drzewem. Odetchnąłem z ulgą,
bo wizja ciągnięcia śmierdzących zwłok tego jełopa przez pół
miasta, wcale do mnie nie przemawiała. Podszedłem z nim do
samochodu i przekląłem w myślach.
- Dawaj kluczyki.
Zatoczył się trochę, ale chyba do niego dotarło, bo spojrzał na
mnie jak na debila. Czyli swoim podstawowym spojrzeniem...
- Nie mam. - zaśmiał się, jakby to był najlepszy żart na
świecie. Miałem ochotę przywalić mu w ten pokręcony łeb, ale
już ktoś wcześniej wystarczająco mnie w tym wyręczył.
- Zabrali ci kluczyki cymbale?! - krzyknąłem poddenerwowany.
- DING, DING. Cholera...Mamy zwycięzce!
I znów zaczął się z czegoś rechotać, czegoś co było dostępne
tylko dla jego porąbanego mózgu. Ja natomiast zastanawiałem się
jakim cudem ten samochód wciąż tu stoi, skoro zabrano mu kluczyki.
Najwidoczniej chłopak, który właśnie podpierał się o złocisty
pojazd, nie był jedynym idiotą w najbliższej okolicy.
Rozmyślenia nie zajęły mi jednak zbyt długo czasu, bo po chwili
przypomniałem sobie, że w kieszeni mam jeden zapasowy. Nosiłem go
przy sobie od ostatniej imprezy Darrena, gdy musiałem zabrać mu
kluczyki, żeby mieć pewność, że nie będzie jeździł po pijaku
i że mogę spać spokojnie. Wracając wtedy do domu stwierdziłem,
że zapasowy kluczyk może mi się jednak kiedyś przydać, a teraz
najwidoczniej nastała taka chwila.
Otworzyłem drzwi od strony kierowcy i usiadłem na siedzeniu.
Darren zajął miejsce obok mnie, wcześniej jednak, wchodząc do
samochodu, uderzył głową o jego dach i z jego ust wypłynęła
wiązanka „dosyć” niekulturalnych słów. Doprowadził mnie przy
tym do śmiechu, jednak nic nie powiedział, tylko posłał mi
spojrzenie pełne mordu i rozłożył się wygodnie w fotelu. Z
przedniego schowka wyjąłem jakieś chusteczki i rzuciłem w jego
stronę. Dostał w głowę i burknął coś pod nosem. Po chwili
wyjął ich kilka i przytrzymał w miejscach, z których leciała mu
krew. Ja natomiast zapaliłem światła i ruszyłem z tamtego
miejsca.
W normalnych warunkach, a mam tu na myśli warunki dotyczące
trzeźwości bruneta, chłopak nie pozwolił by mi zasiąść za
kierownicą. Według jego wizji, to tylko on mógł prowadzić swój
samochód i nikt inny. Od zawsze uważałem, że Darren darzy ten
pojazd jakąś więzią, wręcz miłością. Można by rzec, że
traktował go jak swoją ukochaną, którą w porównaniu do innych
dziewczyn nie zostawiał po kilku dniach. Możliwe, że to była
jedyna rzecz, o którą w życiu dbał i musiał być naprawdę mocno
schlany i pobity, by nie zauważyć faktu, że powierzył swoją
najukochańszą zabawkę w moje ręce.
Uśmiechnąłem się pod nosem na samą myśl o tym jaką chłopak
będzie mieć jutro minę, kiedy to poinformuję go o zaistniałej
sytuacji. Ah, chyba aż wezmę aparat, by uwiecznić ten moment.
Potem wydrukuję zdjęcie, oprawię w ramkę , następnie powieszę
sobie w szkolnej szafce i będę go gnębić przy każdej
nadarzającej się okazji.
Someone got violent and did not think twice
And I watched you my brother, making a fool of the moon tonight
And I watched you my brother, making a fool of the moon tonight
Tak bardzo zafascynowałem się moim niecnym planem, że zupełnie
przestałem słuchać pijackiego dialogu Morgana, przy czym trzeba
wspomnieć, że prowadził go on ze
samym sobą.
Skręciłem w prawo po czym, zacząłem wsłuchiwać się w słowa
chłopaka, co nie było wcale łatwym zadaniem, zważywszy na jego
bełkot.
- Jestem chyba jakimś wypadkiem przy pracy. Moje życie to jakiś
popierdolony żart i ciąg pomyłek. Zastanawiałeś się kiedy po co
w ogóle żyjesz?
Spojrzałem na niego spod byka nic nie mówiąc. Nigdy bym się nie
spodziewał po nim takich słów, więc z minuty na minutę byłem
coraz bardziej przekonany, że promile mieszają chłopakowi
porządnie w głowie.
- Ah, rozumiem. To ten moment, gdy po wypiciu kilku flaszek próbujesz
odkryć sens życia? - zadrwiłem, a on przewrócił oczami i
przyłożył twarz do zimnej szyby, tak aby schłodzić obolałe
miejsca.
- No co? Przecież to do niczego nie prowadzi. Żyjesz, żyjesz i w
końcu i tak umierasz. Chyba ktoś musiał mieć niezły ubaw,
tworząc ten popaprany świat.
Uśmiechnąłem się pod nosem i skręciłem w boczną uliczkę.
- Wiesz, niektórzy ludzie wierzą w coś więcej, mają swoją
religię. Dla nich życie nie kończy się po śmierci.
Spojrzał na mnie jak na debila, po czym wrócił do wpatrywania się
przez szybę.
- Taaa, jasne. Bez obrazy tleniaku, ale te bzdury to nie dla mnie. -
prychnął.
Chłopak wyciągnął spod fotela kolejną puszkę z piwem i
rozkoszował się jej zawartością, podczas, gdy ja próbowałem nie
usnąć za kierownicą. Już prawie leżałem na niej, gdy nagle coś
huknęło mi w uszach. Odskoczyłem do tyłu, jak oparzony i
spojrzałem na Darrena, który właśnie śpiewał, a raczej w jego
przypadku to wył jak waleń w okresie godowym, do muzyki przed
chwilą przez niego włączonej. Byłem w nie małym szoku, gdy
dotarło do mnie, że chłopak wyśpiewuje właśnie, jedną z tych
tanecznych piosenek Whitney Houston, której tytułu nie byłem sobie
wtedy w stanie przypomnieć. Zważywszy, że na co dzień to właśnie
z takiego rodzaju muzyki Darren się wyśmiewał.
Żałowałem, że nie mogę tego uwiecznić na moim telefonie, który
właśnie się rozładował. To byłby świetny artykuł do naszej
gazetki szkolnej, a tak to tylko ja będę mieć tylko traumę do
końca życia.
Dojeżdżaliśmy właśnie na miejsce, gdy chłopak kończył drugą
zwrotkę. Ściszyłem radio, zgasiłem światła i wyciągnąłem
kluczyki, przez co Morgan spojrzał na mnie oburzony.
- Wysiadaj cymbale, bo nie ręczę za siebie i te twoje przyśpiewki.
Darren posłusznie wyskoczył z pojazdu, ale w jego stanie, ta
czynność zakończyła się oczywiście upadkiem na trawnik. Szkoda,
że nie trafił głową w chodnik. Może wtedy jego mózg obudził by
się w końcu do życia. Nie ma co, osiemnaście lat to jednak dość
długi sen zimowy..
- Czasami żałuję, że nie masz rodzeństwa. Wtedy to nie ja
musiałbym cię niańczyć. - powiedziałem zamykając samochód.
Darren wstał z ziemi, podpierając się o skrzynkę pocztową, po
czym spojrzał na mnie spod byka.
- No to się jeszcze zdziwisz – mruknął pod nosem.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem, ale nic nie powiedziałem,
bo stwierdziłem, że to znowu jakieś jego pijackie urojenia
- Może odprowadzić cię pod same wejście? - spytałem drwiąco,
gdy chłopak powoli zmierzał w kierunku drzwi.
Nawet się nie odwracając, uniósł prawą rękę i pokazał mi
środkowy palec.
- Miłego kaca! - krzyknąłem jeszcze w jego stronę, po czym
wsadziłem ręce w kieszenie bluzy i sam ruszyłem w stronę swojego
domu.
▫▪▫
Na dworze było dosyć chłodno i gdy wracałem byłem
już naprawdę zmęczony całym dzisiejszym dniem. Marzyłem tylko by
walnąć się na moje wygodne łóżko i pójść spać. Właściwie
to nie myślałem nawet o niczym innym.
Byłem już blisko domu, gdy usłyszałem niepokojące
krzyki. Zatrzymałem się, żeby zorientować się skąd dochodzą.
Dopiero, gdy do moich uszu dobiegł kobiecy wrzask przyspieszyłem
kroku. Gdy zza koron drzew i krzewów naszych sąsiadów, wyłonił
się mój dom, już wiedziałem, że coś jest nie tak. Drzwi
wejściowe były szeroko otwarte, a w kuchni paliło się światło.
Ogarnął mnie niepokój, zważywszy że była prawie druga w nocy, a
moja mama o piątej musiała wstać do pracy.
Dalej nie zastanawiając się, pobiegłem szybko w
stronę drzwi, słysząc coraz głośniejsze krzyki i huk tłuczonego
szkła. Wbiegłem do holu, przystanąłem i nagle dotarło do mnie,
że dźwięki te dochodzą z kuchni, więc tam też szybko się
udałem.
Do moich nozdrzy dotarł odrzucający zapach smrodu i
alkoholu. Pierwsze co ujrzałem, to wszędzie walające się przybory
kuchenne i moja mama skulona przy narożniku kuchennym, próbowała
jak najbardziej przylgnąć do mebli. Serce na ten widok mocniej mi
zabiło. Zdążyłem zobaczyć jeszcze, że płakała, a na jej
twarzy widniała świeża czerwona szrama. Dopiero wtedy przerzuciłem
wzrok na mężczyznę, stojącym nad nią i ciągnącym ją za ręce,
tak mocno, że na jej skórze zostawały czerwone ślady. Wiedziałem,
że to on. Mój ojciec.
Darł się tak głośno, że nawet nie usłyszał jak
tam wszedłem.
- Mamo, nic ci nie jest? - krzyknąłem w jej stronę,
na co oboje na mnie spojrzeli.
Widziałem w jej oczach przerażenie. Ojciec tylko się
odwrócił zaskoczony. Nawet nie chciałem na niego patrzeć, był
dla mnie nikim. Wszystkim czego nienawidzę i przestrogą przed tym,
kim nigdy mam się nie stać. Nie czułem do niego nic, oprócz
silnej nienawiści. Jednak najbardziej nienawidziłem świadomości,
że jestem jego częścią. Że płynie we mnie właśnie jego krew.
Brzydziłem się tym, brzydziłem się wszystkim co dotyczyło jego.
To on pobudzał we mnie wszystkie najgorsze emocje i myśli, z
którymi często musiałem bardzo długo walczyć. Nie był dla mnie
nikim więcej, jak jednym wielkim śmieciem, który zatruwał ten
świat. Moim marzeniem co nocy było to, żeby znikł z mojego,
naszego życia raz na zawsze.
Say something awful
As if fucking the world is your
right
And I watch you stumble
Drunk out into the night
And I watch you stumble
Drunk out into the night
- Oh Dianna, nasz kochany synulek wrócił! - wykrzyknął
sarkastycznie. - A gdzie to się włóczyło po nocy? Tak swojego
kochanego syneczka wychowujesz, szmato?
Ścisnął ją tak mocno za rękę, że moja matka
zawyła z bólu. Na ten widok, bez wahania podbiegłem do niego i
pchnąłem mocno na blat obok. Nie zdążył zareagować – był
zbyt pijany. Zatoczył się, uderzył o szafki i wylądował na
zimnych kafelkach podłogowych. Patrzyłem na niego jak na robaka.
Ledwo zrozumiał co się dzieje, a już próbował wstać.
- Wynoś się z tego domu i nigdy nie próbuj wracać -
powiedziałem stanowczym głosem, bo na więcej nie było mnie stać.
Podparł się o drzwiczki jednej z szafek i ledwo co
się podniósł.
- Ja ci dam, ty gnoju.
Zamachnął się na mnie ręką, ale odsunąłem się
lekko, po czym złapałem go za rozdartą koszulę i pchnąłem na
framugę drzwi kuchennych. Upadł znów na ziemię, a na jego twarzy
malował się gniew i wściekłość.
Pochyliłem się nad nim, gdy tak leżał , złapałem
za łachy i spojrzałem mu prosto w oczy.
- Gdybyś był tutaj przez te dwanaście lat,
wiedziałbyś, że już nie tak łatwo mnie zlać - wysyczałem
prosto w jego twarz.
Puściłem go i odsunąłem się trochę, by utrzymać
nerwy na wodzy. Patrząc na niego, ze złości aż zacisnąłem
pięści.
- Wypierdalaj! Trzeci raz nie będę powtarzał!
Moja klatka piersiowa unosiła się zdecydowanie za
szybko.
Miałem gdzieś, czy słyszało mnie pół osiedla, czy
pół miasta. Teraz nie łatwo było nad sobą panować, nad tym co
kryłeś w sobie przez tyle lat. Teraz tylko liczyło się to, żeby
ten człowiek znikł z mojego życia i nigdy nie wracał.
Mężczyzna podniósł się powoli po kilku sekundach i
stojąc w przejściu obrócił się jeszcze raz w naszą stronę.
- Jeszcze tego pożałujesz gnoju! Oboje tego
pożałujecie! - wykrzyknął i prędko wybiegł.
Zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów.
Musiałem się uspokoić. Sam jeszcze nie wierzyłem w to, co tu się
stało. Wszystko działo się tak szybko..
Usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Obróciłem
się szybko i ujrzałem, jak moja mama pochyla się nad rozbitymi
talerzami. Kiwała się wprzód i w tył, mamrocząc coś pod nosem
niczym przerażone dziecko. Coś ukuło mnie w środku na ten widok.
Nie ma na świecie nic gorszego, niż widzieć, jak twoja matka
cierpi. A na dodatek ty nie umiesz jej pomóc, chociaż tak bardzo
się starasz. Nic nie możesz zrobić, a zrobiłbyś dla niej
wszystko. Z tą bezsilnością żyłem codziennie, lecz nigdy się z
nią nie pogodziłem.
- Mamo?
Przykucnąłem obok niej i spojrzałem na jej
posiniaczoną twarz.
- Moje.. moje talerze, zastawa. Co ja teraz zrobię?
Moje szklanki, talerze. Nie wiem, co robić.. co robić. - mówiła
maniakalnie, zamiatając roztrzęsionymi rękoma, potłuczone kawałki
szkła na szufelkę.
- Mamo?
Próbowałem przerwać jej trans.
- Co robić synku, co robić.. Moje talerze, stara
zastawa, moje talerze. Co ja zrobię. Nie ma już talerzy, nie ma też
zastawy...
- Mamo.
Złapałem ją za ręce, tak by przestała. Uniosła
głowę i spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
- Przepraszam Cię, Alex. Przepraszam... - wyszeptała
ledwo co i przytuliła się do mnie.
Przełknąłem ślinę i objąłem ją rękoma.
- Będzie dobrze, mamo. Wszystko będzie dobrze. -
mówiłem, głaszcząc ją po plecach, pragnąc by się uspokoiła.
Prawdę mówiąc, sam już w to nie wierzyłem. Z dnia
na dzień, promyk nadziei gasnął coraz bardziej, zostawiając po
sobie tylko pustą, szarą rzeczywistość. Ja dam sobie z tym radę,
jednak bałem się o moją matkę Starałem się, jak tylko mogłem,
dawałem z siebie wszystko by być jak najlepszym synem, ale nie wiem
czy to czasami wystarczało. Często zastanawiałem się, dlaczego
wybrała taką drogę, dlaczego była z kimś takim jak mężczyzna
noszący miano mego ojca. Za
nic ją jednak nie winiłem. Wiedziałem, że chce dla mnie jak
najlepiej, tak samo jak ja dla niej. Gdybym mógł cofnąć czas,
nigdy nie pozwolił bym jej spotkać go na swojej drodze. Nawet jeśli
oznaczałoby to, że nigdy nie dostałbym szansy, by żyć.
And through the haze
and the gun smoke, I'm forced to believe
You're probably right
Someone lies bleeding.
You're probably right
Someone lies bleeding.
Trwaliśmy chwilę w takim uścisku, po czym wysłałem
mamę wprost do łóżka, zarzekając się, że to ja posprzątam ten
bałagan. Byłem już na skraju wyczerpania, ale w końcu czego nie
robi się dla rodziny..
Am i just a spark ?
▫▪▫
No to by było na tyle.
Nie mam za dużo do powiedzenia, bo nie wiem czy tak
to miało wyjść.
Mam nadzieję, że się podoba na jakikolwiek
sposób. ;*